Bohater spod Monte Cassino Leon Gnatowski był wojakiem z innej epoki, niczym z książek Sienkiewicza. Melchior Wańkowicz w „Bitwie o Monte Cassino” tak przedstawia Leona Gnatowskiego: „Mazur, twardy chłop, ranny w 1920 r., ranny dwukrotnie w kampanii wrześniowej, kawaler Virtuti”. To w maju 1944 r. ówczesny major 2. Korpusu przeszedł do historii, zdobywając kluczowe wzgórze Widmo. Nie przypadkiem właśnie jemu się to udało. Był bowiem „walczakiem”, jakich mało. Sam autor „Czerwonych maków na Monte Cassino” Feliks Konarski poświęcił mu wiersz „Bojowy żołnierz”. Komplementował tam Gnatowskiego: „Pełen fantazji, brawury, / Żołnierz z zawodu i z musu, / Taki – powiedzieć by można, / Wieniawa Drugiego Korpusu”. Z wiersza można wywnioskować, że wojna była wręcz jego żywiołem: „Gdy inny ktoś w owym czasie, / Marzył o złotych kasztanach, / On śnił o bunkrach, zasiekach, / Granatach i tomiganach”. Ale oprócz zwycięstwa liczyło się dla Gnatowskiego jeszcze jedno: jego żołnierze. Dał wyraz nie tylko odwagi żołnierskiej, ale też cywilnej – ujmując się za podkomendnymi, przełamując dla ich dobra tabu i konwenanse.
Po wycofaniu się z Widma ppłk. Domonia, uważano, że na tym wzgórzu nie ma już naszych żołnierzy. Rzeczywistość była inna. Jak podaje ppłk Domoń - podał rozkaz wycofania się mjr. Gnatowskiemu głosowo na odległość. Jak stwierdza mjr Gnatowski - rozkazu nie słyszał. Tak czy owak - mjr Gnatowski został na Widmie z grupą swoich żołnierzy i 10 żołnierzami 17. baonu pod dowództwem ppor. Zajdzińskiego, do którego rozkaz wycofania się nie doszedł. Ostatnia łączność była zerwana, już od trzeciej w nocy nawiązywać jej nie było komu, bo patrole telefoniczne zostały wybite. Wybite też zostały trzy kolejno do brygady wysłane patrole. Mjr Gnatowski, mazur, twardy chłop, ranny w 1920, ranny dwukrotnie w kampanii wrześniowej, kawaler Virtuti1, pamięta o rozkazie nadesłanym z brygady: uderzenie ogólne montuje się na godzinę piętnasta. 1Przypisek po bitwie: Nagrodzony za Monte Cassino Krzyżem Virtuti IV klasy i awansowany na podpułkownika. Mjr Gnatowski czeka. Mjr Gnatowski posyła patrole we wszystkie strony. Wysyła do tyłu sierż. Pawlika w celu ściągnięcia kompanii kpt. Bartosika, którą dał do odwodu. Pawlik nie wraca. Wysyła więc chor. Matczaka - Matczak melduje, że Widmo w tyle jest puste... 18. baon znikł, ściągając ze sobą i kompanię Bartosika. Wysyła ppor. Domiechowskiego na prawo - ppor. Domiechowski konstatuje, że tam są sami zabici lub ranni. Tę samą wiadomość przynosi goniec wysłany na lewo - żywego ducha nie ma, tylko zabici i ranni. Poczynają prosić mjr. Gnatowskiego, by ich nie rozsyłał dalej na wywiady. Przecież to jasne... Zostali sami... A tam, gdzie wysyła gońców, nie mają się oni gdzie kryć. Każdy zasłaniający głaz, każdy składak zaję przez rannego lub zagwożdżony przez trupa. Mjr Gnatowski nie chce wierzyć. Jak to - przecież o 15.00 ma pójść nasz atak. Jeśli pusto przed atakiem, to tylko dlatego zapewne, że robią przegrupowania. Trzeba się utrzymać. Mjr Gnatowski nie wie, że na lewo właśnie o tej godzinie por. Bereś, ostatni oficer kompanii kpt. Kromkaya Karpackiej dywizji wycofuje swoich ludzi. Mjr Gnatowski nie wie, że na prawo właśnie o tej godzinie por. Domański, tragiczny komendant resztek dwu kompanii 13., atakuje bunkier i ginie. Mjr Gnatowski nie wie, że w tyle za nim nie ma nic, bo 18. spłynął. Nie wie, że dowódca Korpusu o godzinie 14 nakazał opuszczenie Widma wszystkim, znajdującym się na nim oddziałom.
Wie tylko, że ma trwać. Wiedzą o tym jego żołnierze. Cekaemiarze por. Domiechowskiego walą z dwu cekaemów. Dobry to żołnierz - młody, dobrany, wytrzymały... Mają trzeci cekaem, ale obsługa milczy, cierpi, rezerwuje się... Por. Domiechowski kazał stanowiska tego cekaemu nie zdradzać. Ale strz. Magiera wyciąga ustną harmonijkę i poczyna wygrywać kujawiaczka... Wpada pocisk, rozbija grającemu organki, rani go w twarz. Magiera porywa i przenosi przede wszystkim cekaem, bo ani chybi, wymacawszy miejsce, rozbiją go, a potem dopiero siada i ociera twarz. Natarcie odparte, posuwają się nawet za Niemcami. Strz. Oczkowicz, nie będący piacistą, nadybał jeden jedyny pocisk do piata. Wyrywa piat strzelcowi, biegnie pod ogniem szpandałów do schronu niemieckiego, spala schron. Po odparciu ataku podniecenie opada. Pociski niemieckie wyją. Głucha cisza panuje poza tym na Widmie. Czas płynie... Przychodzi godzina 15 i wraz z nią rozpoczyna się wściekły ogień naszej artylerii na Widmo. Przecież brygada nie wie, że na nim tkwią nasi żołnierze. Może oni powtarzają plan z nocy? - zachodzi w mazurską głowę mjr Gnatowski. No, to trzeba będzie wytrzymać 45 minut, bo według tego planu po 45 minutach dopiero ogień przenosił się dalej. Zresztą i niemiecka artyleria nie przestaje strzelać na Widmo. Od tego zgodnego ognia obu artylerii jest wielu rannych. Sanitariusz Radziszewski, wyzbywszy się już wszelkich opatrunków, zdejmuje własną koszulę, drze ją i opatruje rannych. Sanitariusz Radziszewski nie może sobie pozwolić na szukanie zakrycia. Jest ciągle w ruchu. Już jest ranny.
Opatruje dalej. Nagi do pasa, drze teraz koszule opatrywanych rannych. Żołnierz poczyna się denerwować. Gdzie nasze dowództwo? Gdzie inne bataliony? Jesteśmy otoczeni! Czas płynie... Może posiłki idą, może dojdą koło piętnastej. Mjr Gnatowski robi jeszcze jedną próbę - wysyła do brygady por. Konopackiego po ustalenie. Kontuzjowany por. Konopacki nie doszedł. Z Corno. o kilometr, pokazuje się dwu Niemców z podniesionymi rękami. Widocznie mają nadzieję sprowokować ogień na siebie i ustalić nasze stanowiska. Tego popołudnia 12 maja takie zamieszanie panuje w górach, że widać nawet oni, mający całkowity wgląd w nasze pozycje, tracą orientację. Teraz staje się rzecz, której trudno zapomnieć. Na "zdemoralizowanych" i osłabłych żołnierzy - wychodzi z przeciwstoku niemieckie uderzenie, które ma ich dobić. Jakże się wszystko porwało! Wolna część cekaemiarzy chwyciła za karabiny ręczne i lecą w przód. Strz. Adamowicz szoruje z wielkim kamieniem w ręku. Niemcy, żołnierz doskonały w bunkrze, takiej zabawy nie lubią. Cofają się. Mjr Gnatowski rozumie, że żadnego polskiego natarcia nie będzie. Mjr Gnatowski jest weteranem września - we wrześniu też żołnierz czekał na dobroczynną noc. Jest maj i dobrze ciemno robi się dopiero o dwudziestej pierwszej. Wówczas zarządza: Ppor. Bartoszak sprowadza wszystkich żołnierzy na ścieżkę i prowadzi do podstawy wyjściowej, ubezpieczając od czoła. Ppor. Meksuła - ma poszukiwać w rejonie Gardzieli oddziałów Karpackiej i zameldować, że 15. schodzi z pozycji. Por. Matulewicz ubezpiecza od tyłu i zbiera rannych. Niosąc na karabinach swych rannych, schodzi ostatnich dwudziestu sześciu. Nikt ich nie czeka. Toteż przed liniami 14., wiecznego strażnika, wołają: "Wilki" idą!... Jeszcze na linii 14. zostawiają świetnego swego ścieżkowca, ostatniego już z czwórki ścieżkowców, ppor. Bartoszaka, który ginie... O godzinie 22 brygada z linii 14. baonu otrzymuje meldunek... od zmartwychwstałego mjr. Gnatowskiego.
Więcej w numerze 11-12 ŚR z 2014 roku.