Gdy wspominamy bliskiego nam człowieka - 2005
Gdy wspominamy bliskiego nam człowieka, który już odszedł, staramy się w sposób zupełnie naturalny i rzekłbym instynktowny zapamiętać go takim, jakim był za życia, a nie w chwili śmierci. Ze zrozumiałych przyczyn wspomnienia o Jarku Kołodziejczyku (zmarł nagle w maju br.) koncentrują się u mnie na moich z nim dysputach, które nie raz wspólnie odbywaliśmy. Zawsze zastanawiał mnie u niego zupełny brak krytycyzmu w stosunku do innych osób. Nigdy, a muszę powiedzieć, że sporo przegadaliśmy nie obgadywał nikogo i na nikogo nie narzekał, mimo, że nie raz go do tego prowokowałem (np. wtedy, gdy miał wypadek z nogą układając krawężniki - dlaczego nie był ubezpieczony?). Nigdy się nie skarżył. Oczytany, wiele rozumiejący w przeciwieństwie do wielu, którzy go nie rozumieli. Miał dar pisania. Godzi się, zatem przypomnieć ten tekst, który po wielokroć namawiany przeze mnie przyniósł pewnego listopadowego dnia 1994 roku.
K.Kruszewski
Krótkie opowiadanie o umieraniu, walce i łowieniu ryby.
Siedział w fotelu i patrzył na łeb marlina z ogromnym mieczem, który jak trofeum wisiał nad kominkiem. Patrzył w szklane oczy wielkiej ryby i myślał, że jest tak samo martwa jak on. Ciężko mu było wstać, ale podniósł się i poszedł do lustra wiszącego na ścianie naprzeciwko kominka. Zobaczył swoją twarz. Głębokie, poprzeczne bruzdy na czole, prosty nos i para oczu, które kiedyś były piękne i wyraziste, a teraz mętne i szklane jak u martwej ryby; gęsta, siwa broda zakrywała mocno zarysowaną szczękę, lub to, co kiedyś nią było i z czego był dumny. Ręce nadal miał mocne, żylaste i duże, i włochate. Przypatrzył się im i powiedział: Nie jesteście mi są już potrzebne. Zdradziłyście mnie, nie potraficie sprawnie pisać i dlatego nie jesteście mi potrzebne. Ty też głowo mnie zdradzasz, bo nie chcesz myśleć – dodał. Zabawne, że na tym świecie wszystko zdradza, wszystko inne. Kobiety zdradzają mężczyzn, mężczyźni zdradzają kobiety, armie zdradzają swoich wodzów i wodzowie zdradzają armie. Wy ręce i ty głowo zdradziłyście mnie. Zdrajcy nie powinni żyć.
Usiadł w fotelu. Przypomniał sobie kampanię włoską z pierwszej wojny, gdzie po jednej z bitew armia włoska cofała się w nieładzie i na tchórzliwych oficerów czekali karabinierzy, żeby ich osądzić i rozstrzelać. Przypomniał to sobie teraz. Później po wojnie napisał książkę, a w usta swojego bohatera włożył te słowa: „Staliśmy na deszczu, a karabinierzy prowadzili nas po jednym na przesłuchanie. Jak dotąd, rozstrzeliwali wszystkich. Prowadzących śledztwo cechowała ta piękna obojętność i żarliwe oddanie surowej sprawiedliwości właściwie ludziom, którzy obcują ze śmiercią nie będąc na nią narażeni”. – Tak właśnie trzeba karać zdradę – rzekł do siebie. – Zdradę i tchórzostwo. Ale ja nigdy nie byłem tchórzem – dopowiedział. – Nigdy nie byłem Włochem i nigdy nie byłem tchórzem. Ja byłem odważny, ale jeżeli ludzie przynoszą ze sobą na świat dużo odwagi, to świat musi ich zabić, żeby ich złamać, więc naturalnie ich zabija. Świat łamie każdego i potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania. Ale takich, co nie chcą się złamać, świat zabija. Zabija w równej mierze najlepszych, najdelikatniejszych i najdzielniejszych. Jeżeli nie jesteś żadnym z nich możesz być pewien, że zabije cię także, ale bez pośpiechu. Tak właśnie się dzieje. Umiera się. I nigdy się nie wie, o co właściwie idzie. Nigdy nie ma dość czasu żeby się dowiedzieć.
- Do diabła – mruknął. – Świat zabija z równą bezwzględnością odwagę jak i tchórzostwo. Dlatego trzeba z nim walczyć. Mój ojciec przestał walczyć – dodał. – Każdy ma prawo zrobić to co on, ale to nie jest dobre. Rozumiem to, ale nie pochwalam .... . Nigdy nie zapomnę, co się ze mną działo .... . Był po prostu tchórzem, a to jest największe nieszczęście, jaki może spotkać człowieka. Bo gdyby nie był tchórzem byłby się przeciwstawił tej kobiecie i nie pozwolił sobą poniewierać. Ciekawe, jaki by był gdyby ożenił się z inną.
- Kobiety potrafią zabijać – rzekł. – Moja matka dzień po dniu zabijała ojca. Była silniejsza od niego i w końcu go zabiła. Ale mnie nie potrafiła złamać – dodał. – Byłem od niej silniejszy o tę samą moc, z jaką zabijała męża. – Ja też zabijałem –pomyślał. – W imię idei, ale zabijałem. – Czy nie wiesz, że źle jest zabijać? – zapytał siebie.
- Wiem – dodał.
- Ale zabijałeś?
- Tak.
- I nadal wierzysz, że twoja sprawa jest słuszna?
- Wierzę. Jest słuszna – powiedział sobie dla uspokojenia, ale z dumą.
- Ale nie wolno ci wierzyć w zabijanie. Powinieneś to robić jako zło konieczne, ale nie wolno ci wierzyć, że to jest twoje prawo. Jeżeli uwierzysz, wszystko okaże się złe.
- Dlatego rybo – patrzył na merlina – musiałem cię zabić. To było zło konieczne. Byłaś taka silna, kiedy pływałaś w morzu, a mi potrzeba było twojej siły do walki, więc musiałem cię zabić. Nic nie mogło zabić cię w morzu i byłabyś skazana na śmierć ze starości, ale rybo nie zasługiwałaś na to, żeby powoli gnić za życia. Musiałaś zostać pokonana, póki jeszcze mogłaś walczyć, póki równie dobrze mogłaś zabić mnie jak ja zabiłem ciebie.
- Pokonałem cię w równiej walce – powiedział. – I później kiedy w Hawanie robiliśmy pamiątkowe zdjęcie pomyślałem, że muszę coś o nas rybo, napisać. O tobie i o mnie, i o walce.
Wstał z fotela i powoli przeszedł się po pokoju. Sprawiło mu to ból.
- Dziwne – mruknął – Jak na starość sztywnieje ciało i przejście kilku kroków jest cholerną męką. Ale umysł ma teraz jakiś jaśniejszy. Zapadł z powrotem w fotel i z lubością przyglądał się rybie.
- kochałem cię, kiedy byłaś żywa – rzekł. – I kocham cię teraz, kiedy patrzysz na mnie martwymi oczami. Pamiętasz ile kartek papieru wrzuciłem do kosza, zanim zaczęliśmy pisać naszą historię? A potem zaczęliśmy.... jakeśmy to zaczęli, rybo? ... gówno ruszże się nie sprawiaj mi zawodu... jak to było?... Acha! Pisaliśmy tak: „ Był starym człowiekiem, który łowił ryby w Golsztromie pływając samotnie łodzią, i oto już od siedemdziesięciu czterech dni nie schwytał ani jednej. Przez pierwsze czterdzieści dni pływał z nim pewien chłopiec. Ale po czterdziestu jałowych dniach rodzice oświadczyli mu, że stary jest teraz bezwzględnie i ostatecznie „salao”, co jest najgorszą formą określenia „pechowy” i chłopiec na ich rozkaz popłynął inną łodzią, która w pierwszym tygodniu złowiła trzy dobre ryby.
- Pamiętasz to rybo? – zapytał marlina.