Ze wspomnień Tomasz urodzonego 12.09.1912 roku.
W czasie ucieczki przed zbliżającym się f rontem w roku 1939 i 1944 znaleźliśmy schronienie u rodziny Kędzierskich na Smólniku oraz w Zatawiu u spokrewnionej rodziny Chełstowskich. Końca wojny nie doczekał mój starszy o 11 lat przyrodni brat Konstanty. Jesienią 1944 roku, kiedy Niemcy wypędzili nas wszystkich z Chełst, postanowiliśmy powrócić tu we trzech po kapustę, której wcześniej nie zdążyliśmy zebrać z pola. Podjeliśmy to ogromne ryzyko z troski o nasze rodziny. O zapewnienie im bytu i przetrwania bo tylko to się wtedy liczyło.Zwyczajna rzecz, o którą trzeba by/o codziennie walczyć. Kostek wyjechał wozem w dwa konie zaprzężonym już za wieś, w "nowiny". Ja i brat stryjeczny Roman nie byliśmy na wozie. Biegliśmy "parowami" wzdłuż drogi do Narwi ukrywając się co chwila.
Mieliśmy może 200 metrów do celu, ale front by! blisko. Było bardzo niebezpiecznie. Mieliśmy nadzieję, że zdążymy. Kostek ubrany był w wojskowy płaszcz, a strzały z broni maszynowej były bardzo precyzyjne. Nie wiadomo czy wzięto go za żołnierza czy z złożenia strzelano do wszystkiego co się poruszało. Na naszych oczach z koni wozu i człowieka pozostały strzępy. Dziś tylko niewielki pagórek w miejscu gdzie zakopano konie przypomina o tym wojennym dramacie. Jednym z wielu.

Ze wspomnień Eugeniusza urodzonego 29.05.1935 roku.
Pamiętam jak mama zawołała nas rano do stołu, pokroiła chleb, malała mleka i wyjęła miód przeznaczony no specjalne okazje. Powiedziała bardzo poważinie żebyśmy najedli się do syta bo idzie wojna. Nie rozumieliśmy jeszcze co to znaczy. Niedługo potem mój brat i kuzyn wybiegli nad jezioro z entuzjazmem, że zbliża się polskie wojsko. To już byli Niemcy. Zaczęli strzelać. Florian zginął na miejscu, o Zdzisław żył jeszcze dwa dni. Reszta rodziny ocalała, ocalał również dom stojący no uboczu wsi, może jedyny.
Inne wspomnienia pochodzą z okresu kiedy miałem 8 może 9 Jot Chodziliśmy niewielkimi grupkami no tajne nauczanie do Marcjanny Ciszkowskiej, przedwojennej nauczycielki. Każdy dobrze wiedział, że w razie pojawienia się Niemców we wsi, uciekamy w różne strony. Zdarzyło mi się raz spotkać żandarma, kiedy z zeszytem za koszulą wracałem z lekcji do domu. Zatrzymał
mnie pytając skąd wracam. Uwierzył że od dziadka. Strachu małego dziecka, jaki mnie wtedy sparaliżował nie zapomniałem do końca życia.
Dramatyczne chwile przeżyli rodzice kiedy Niemcy któregoś dnia przyszli na rewizję. W piwniczce pod podłogą domu ukryte było mięso z baranka. Jeden z Niemców kazał otworzyć właz. Wszedł do środka, dał znak ojcu, że widział zakazaną rzecz o potem bardzo się starał oby koledzy tam nie weszli. Być może wiedział, że nie będą pobłażliwi.Czas ucieczki w 1944 roku spędziliśmy w Wąsewie u rodziny mojej mamy. Wojny nie przeżył również mój młodszy brat Staś, który zmarł no tyfus w tym bardzo ciężkim okresie.

Ze wspomnień Elżbiety urodzonej 20.08.1939 roku.
Miałam 2 tygodnie kiedy wybuchła wojna. Z opowiadań wiem, że ojca powołano do wojska jeszcze przed moim urodzeniem (powrócił do nas po kompanii wrześniowej) a mamą z malutkim dzieckiem opiekowali się w tym trudnym czasie jej rodzice. W pomięci pozostały mi pojedyncze obrazy z czasów okupacji. Miałam może 5 lat kiedy ojciec posadził mnie na kieracie abym poganiała konia, żeby zrobić trochę mąki na chleb. Zrobił dla mnie stołeczek i przywiązał asekuracyjnie pasem. Powtarzał przy tym wiele razy bym obserwowała uważnie czy od strony Kruszewa nie widać Niemców, nadjeżdżających no koniach. Tłumaczył mi abym zatrzymywało konia już przy pierwszym ujadaniu psów. One ostrzegały w sposób charakterystyczny o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy, że robiliśmy jedną z rzeczy zakazanych "za Niemca". Śmierć przez rozstrzelanie groziła za mielenie zboża czy posiadanie mięsa. Kontrole żandarmów były częste. Podczas jednej z nich mamo celowo zadymiło izbę, zasuwając szyber w piecu, aby ukryć to co miała w garnku. Zaśmiali się tylko że gospodyni nie umie palić w piecu. Wiele lat później zrozumiałam, że tym prostym wybiegiem uratowała nam życie. A okupacyjne życie składało się tylko z takich zdarzeń.
Inne wspomnienie wiąże się już z okresem ucieczki w 1944 roku. Niemcy wypędzili nas ze wsi jesienią. Moja rodzina, a miałam już wtedy 1,5 roczną siostrę uciekała w stronę
Dąbrówki "na poligon". Pierwszą noc spędziliśmy w bunkrach. Następnego dnia gdzieś w lesie na rozstaju dróg nos rozdzielono. Mężczyzn zdolnych do procy zabierano od kobiet i dzieci. Pamiętam, że mama trzymała na kolanach moją malutką siostrę o mnie wziął na ręce tata, mając nadzieję, że zostanie z rodziną. Takim sposobem pozostaliśmy razem. Nasza tułaczka zakończyła się w Bartoszach. Przygarnęła nos życzliwa rodzino P. Kowalewskich, która dzieliła się z nami tym co miała. W jednej izbie spało kilkanaście osób. Tak przetrwaliśmy zimę. Wiosną wróciliśmy. Na zgliszcza.

Pogoda w Różanie

MONITORING JAKOŚCI POWIETRZA NA TERENIE GMINY RÓŻAN