FRANCISZEK KAZIMIERSKI ur. Różan 14.04.1908r
Dwunasty dzień rozprawy, 6 grudnia 1947 r.
Przewodniczący: Następny świadek, Franciszek Kazimierski.
Świadek Franciszek Kazimierski, 39 lat, nauczyciel, wyznanie rzymskokatolickie, w stosunku do oskarżonych obcy.
Przewodniczący: Przypominam świadkowi o obowiązku mówienia prawdy. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy są wnioski co do trybu przesłuchania świadka?
Prokuratorzy: Nie.
Obrońcy: Nie.
Przewodniczący: Wobec tego świadek będzie zeznawał bez przysięgi. Proszę, niech świadek zezna, co wie o sprawie. W szczególności, co konkretnego może przytoczyć w odniesieniu do oskarżonych.
Świadek: Z góry muszę przeprosić Wysoki Trybunał, że nie będę mówił gładko, gdyż przeżywam wielkie wzruszenie, przypominając sobie to, co przeszedłem w Oświęcimiu. W 1941 r. zostałem przewieziony do Oświęcimia i tam pod czujnym okiem kapo i SS-manów wychowawców, zetknąłem się z wszystkimi okropnościami tego obozu. Przywieziono nas do Oświęcimia w nocy 7 stycznia 1941 r. wśród wrzasków i krzyków SS-manów, przy biciu i kopaniu, bito nas nawet kolbami, zostaliśmy przepędzeni biegiem z wagonów do lagru. Po przebraniu w pasiaki na drugi dzień przydzielono mnie na blok 17., gdzie Blockführerem był August. Pierwsze jego pytanie do nas było, który z nas jest oficerem aktywnym, kto księdzem i nauczycielem. Naiwni spodziewali się, że może będą wyróżnieni czy lepiej traktowani, podnosili ręce. Wtedy blokowy podszedł do każdego z nich i niemiłosiernie zaczął bić. Pamiętam nazwiska niektórych, co się zgłosili, na przykład ks. Zasada, mjr Billik. System bicia był bardzo bolesny i dotkliwy, ponieważ bito w żołądek, tak że ludzie zwijali się z bólu. Byliby pobici do nieprzytomności, gdyby nie to, że August został wezwany do innych czynności. System lagrowy zmierzał przede wszystkim do likwidacji inteligencji polskiej.
Nie chciałbym powtarzać faktów już znanych Wysokiemu Trybunałowi, chciałbym się ograniczyć do scharakteryzowania poszczególnych faktów, które miały miejsce w obozie. Jeżeli mowa jest o Oświęcimiu, to przypominam sobie opowiadania księdza w szkole o piekle, z ogniem i innymi szykanami. W Oświęcimiu oprócz krematoriów były jeszcze komanda, które nazywaliśmy komandami śmierci. Było takim np. Bauhofkommando. Praca w nim polegała na tym, że wyładowywaliśmy cegły z wagonów na plac. Przy tej pracy bardzo dużo ludzi, Bogu ducha winnych, niszczyło się w okropny sposób. Byli bici przez kapów, których z kolei zmuszali do tego bicia SS-mani. Takim kapem był jeden z moich znajomych Knopf, który dlatego, że znał język niemiecki, został Vorarbeiterem. SS-mani zmuszali ich, aby kijami bili więźniów w czasie pracy. Więźniowie z wywieszonym językiem przenosili cegły z wagonów na plac. Komando, które liczyło dwa i trzy tysiące ludzi, wracając do obozu duży procent więźniów musiało nieść, gdyż tak byli zmaltretowani. Ludzi ci wykańczali się potem w niedługim czasie. Kapowie korzystali z tego, otrzymywali zbywający chleb, który – jeżeli go nie mogli już zjeść – oddawali swoim pupilom, gdy tymczasem wśród więźniów panował straszny głód.
Inny fakt przypominam sobie przy budowie lagru w Brzezince. Pewnej niedzieli listopada, w dniu tym padał silny deszcz, część więźniów, kilka tysięcy, została wybrana do budowy lagru w Brzezince. Nie jedli oni śniadania, bo go zwykle nie jedliśmy. 250 g chleba, pół litra lichej zupy, to było pożywienie więźnia na cały dzień. Gdy wysłano ich do pracy przy budowie tego lagru, pracowali tam przez cały dzień. Kiedy wracali, wielu z kolegów szło, słaniając się, nie mogąc dojść do lagru o własnych siłach. W niedługim też czasie poszli na szpital lagrowy i tam zmarli. Oczywiście, w takich warunkach starałem się jak najprędzej wydostać z obozu, a przynajmniej szukać jakiegoś innego komanda, lepszego, gdzie by ten okres łatwiej było przejść. W ogóle zresztą nie spodziewałem się i nie miałem nigdy żadnej nadziei w obozie, żebym mógł coś podobnego przeżyć. Fritzsch zwykł był mawiać, że dla nas jest tylko jedno wyjście z lagru, to jest przez komin. Nikt z nas nie może wyjść przez bramę.
Zacząłem pracować w Landwirtschaft, ponieważ znam pracę na roli i praca ta odpowiadała mojemu zamiłowaniu, a następnie przedostałem się do komanda Budy, to jest na folwark znajdujący się o pięć km od Oświęcimia. Powstał on na skutek wywłaszczenia tamtejszych gospodarzy. Na tym folwarku potrzebni byli ludzie silni – rolnicy – i dlatego wzięto Polaków jako najbardziej obznajomionych z rolą. Kiedy jednak doszli do przekonania, że pobyt Polaków tam jest niebezpieczny ze względu na ludność cywilną, wycofano nas i sprowadzono Jugosłowian. Oni w tych warunkach pracy nie mogli żyć, więc z kolei ich wycofano, wzięto potem częściowo nas, a częściowo Żydów francuskich, belgijskich, holenderskich, polskich. Polscy Żydzi dawali sobie radę, lecz francuscy i holenderscy, nie mający pojęcia o gospodarstwie rolnym i obchodzeniu się z końmi, nie mogli sobie dać rady i byli szykanowani i bici.
Jeżeli chodzi o Budy, znam tutaj na sali kilku oskarżonych, z którymi stykałem się bezpośrednio. Jeden z nich to dawny Unterscharführer Ludwig. Swego czasu, w 1943 r., bronowałem przy szosie prowadzącej z Brzeszcz do Oświęcimia. Ludwig pracował obok z komandem kobiet. Gdy przy bronowaniu pozostawiłem pasek około dziesięciu centymetrów, przez który brona nie przeszła, oskarżony Ludwig uderzył mnie kijem przez plecy. Poza tym znam jako postów na Budach dwóch Bülowów.
Przewodniczący: Proszę się przypatrzeć, czy to jest ten.
Świadek: Tak ten, a był jeszcze drugi. Co do tego Bülowa nie mogę zeznać, żeby bił czy katował, ale był gorliwym SS-manem, pędził do pracy, nie pozwolił na stanie ani na chwilę wypoczynku. W czasie mojego pobytu na Budach przeżyliśmy pewne zdarzenie, mianowicie tak zwaną „rozwałkę”. Nie dotyczy to obecnych tu postów, ale oskarżonego Grabnera jako szefa oddziału politycznego. Mianowicie w lutym 1943 albo 1942 r., a raczej 1943 r., pracowało u nas na Budach komando leśne, tzw. Waldkommando. To komando chodziło do pobliskiego lasu i wycinało drzewa. Towarzyszyło mu kilku postów pilnujących ludzi pracujących w lesie. Zaznaczam, że było to w lutym. Kiedyśmy przyszli z pracy, po apelu wezwano nas, ażebyśmy się na ochotnika zgłosili do pewnej pracy. Nie było chętnych, więc Kommandoführer Bud wybrał kilkunastu z nas, kazał siąść na wóz i zawieziono nas do lasu. W drodze dowiedzieliśmy się od postów, którzy rozmawiali między sobą, że w lesie była „rozwałka”. Kiedyśmy się dostali do lasu za Budy, każdy z postów wziął po dwóch więźniów i udaliśmy się na poszukiwania trupów więźniów z Waldkommando rozrzuconych po lesie. Oczom naszym przedstawił się przykry widok, gdyż ludzie ci mieli porozbijane czaszki. Jeśli znalazło się takiego zabitego, dwóch więźniów przywlekało go do wozu i wozem tym zawieziono trupy do lagru. Byłem ciekaw, jakie było tło tej sprawy. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że w pobliżu pracowało komando kobiet i postowie Waldkommando, rozpaliwszy ogień zabawiali się z Vorarbeiterkami kobiecego komanda. Korzystając z tego, że postów nie ma, dwaj Cyganie z Waldkomando uciekli. Gdy postowie spostrzegli się, że ci dwaj uciekli, rozstawili pozostałych więźniów, wśród których znajdowało się 18 Żydów i kilku Rosjan, w tyralierę, każdy z nich wziął sobie jednego czy dwóch więźniów na cel i w ten sposób ich zlikwidowali. Zwolniono tylko Vorarbeitera, który był Niemcem, a następnie furmana Polaka. Wszystkich innych rozstrzelano, następnie przewieziono na Budy i z kolei do krematorium. Na drugi dzień ówczesny kapo Waldkomando, powróciwszy z Politische Abteilung, do którego został wezwany, był bardzo zadowolony i powiedział, że jeszcze dostał w nagrodę za to sto marek. Tak samo mieli dostać nagrodę SS-mani postowie, którzy wykonali tę egzekucję, pozorując to w ten sposób, że ci więźniowie chcieli uciekać.
Wiem z prasy, że oskarżeni tłumaczą się, że są niewinni, gdyż wszystko, co się działo, było winą ich przełożonych, względnie ich podwładnych. Tutaj chciałbym powiedzieć, że między SS-manami trafiali się także ludzie dobrzy, lecz na oczach swych przełożonych ci ludzie stawali się okrutni. Nasz Kommandoführer na Budach, który w stosunku do innych nie był jeszcze najgorszy, kiedyś pobił do nieprzytomności nieżyjącego już więźnia, kierownika szkoły rolniczej Kowalskiego, za to, że wóz, którym jechał, przewrócił się. Normalnie taki wypadek byłby przeszedł bez bólu, wtedy jednak – ponieważ był przy tym Untersturmführer Thomson – ten niezły człowiek stał się okrutny i potrafił się w ten sposób zachować. Mógłbym wiele innych wypadków przytoczyć, kiedy ci ludzie w obecności przełożonych stawali się opryskliwi. To by były moje zeznania.
Przewodniczący: Czy są pytania?
Prokurator: Nie.
Obrońca: Nie.
Oskarżony Ludwig: Proszę Najwyższy Trybunał o zezwolenie na zapytanie, jakie prace wykonywałem w komando kobiet i gdzie się to odbywało?
Świadek: Komando pracowało w polu i przy tym fakcie, o którym mówiłem, komando było zajęte rozbijaniem ziemi (grudy w Budach).
Oskarżony Ludwig: Mogę na to odpowiedzieć, że nie byłem nigdy w Budach, nie pełniłem tam służby i nie miałem nic wspólnego z komandem kobiet.
Świadek: To, co mówiłem, zdaje się, że jestem przytomny i pamiętam dobrze, bo znam Unterscharführera Ludwiga jako Stallmeistra. Od 1941 r. miał komando kobiet na Budach i wtedy właśnie nie mieszkał na Budach i może dlatego mnie źle zrozumiał, że mieszkał gdzie indziej, a pracował z komandem kobiet przy szosie z Brzeszcz do Oświęcimia.
Przewodniczący: Świadek jest wolny.